- Kategoria: Publikacjie
- Janusz Horoszkiewicz
- Odsłony: 499
Szlakiem krzyży wołyńskich. Cd. Chołoniewicze -spotkanie z Natalią Słuczyk
/ Tablica na krzyżu w Chołoniewiczach
Spotkanie z Natalią Słuczyk było, jak to ujął ks. biskup Marcjan Trofimiak – Dei Consilio (nieprzeniknionym wyrokiem Bożym). Kiedy szukając za dworem Kerna studni, do której wrzucono Trusiewiczów i babcię Naumowiczową, podeszła do nas staruszka, było widać, że chce rozmawiać. Powiedziała - śniła mi się moja Mama, co zmarła już dawno, stała tam koło dołu gdzie leżą zabici. Zobaczyłam ją i idę, a koło niej stoją Polacy, Ci z dołu, żywi? Podeszłam, dół pusty i suchy, a oni w tej ziemi umorusani i pokrwawieni. Pytam się mamy, po co oni z tego dołu wyszli? «Na Księdza czekają, żeby ich pochował» – odpowiedziała mama. Wtedy się obudziłam, ubrałam i idę na drogę, a tu was widzę. Do tego spotkania, nic nie wiedziałem od Dole Śmierci, żaden Polak o tym nie wspominał, zabici milczeli, a żywi wtedy uciekli i już tam więcej nie wracali. Babcia Słuczyk opowiadała, a mnie ogarnęło dziwne uczucie, włosy „stawały dęba”.
BYŁA SOBIE WIEŚ
Chołoniewicze to duża ukraińska wieś, gdzie było tylko kilka rodzin polskich i żydowskich. Główną częścią wsi był dwór Henryka Kerna i XVIII wieczna kaplica przemianowana na kościół pw. Przemienienia Pańskiego. Cerkwi we wsi nie było, prawosławni chodzili do Lipna. W okresie międzywojennym na byłych posiadłościach Pana Starzyńskiego, tuż za Chołniewiczami powstała polska kolonia Halinówka. Na granicy miejscowości wybudowano piękną szkołę, we wsi był posterunek policji, poczta i kilka sklepów. Razem z wybuchem wojny rozpoczęła się burzliwa historia wsi. Jedynie epopeja zdołałaby ją przybliżyć. Radość Ukraińców z przyjścia Sowietów, szybko przesłonił strach przed Syberią, potem było już tylko gorzej. Brama powitalna dla Niemców nie utworzyła Ukrainy, podobnie jak zagłada Żydów nie wzbogaciła biedoty. Z banderowcami sympatyzowało jedynie kilku miejscowych dziadów, szybko jednak sterroryzowali wieś, wspierani przez agitatorów z Małopolski Wschodniej. Wielu przyzwoitych, dobrych chłopów i ich synów musiało pod przymusem i groźbą śmierci, zasilić oddziały banderowskie.
/ Babcia Słuczyk pokazuje miejsce zakopania zamordowanych Polaków w Chołoniewiczach
28 marca 1943 r. banderowcy zaatakowali sąsiednią Halinówkę, paląc część kolonii. Ludność Chołoniewicz nie brała w tym udziału, obawiając się zemsty samoobrony polskiej z Huty Stepańskiej uciekli do lasu. Przybyli z odsieczą Hucianie, zastali opuszczoną wieś, jedynie zdecydowana postawa księdza Czesława Domańskiego uchroniła Chołoniewicze przed spaleniem. Zabudowa wsi była bardzo zwarta, nawet pojedynczy pożar mógł unicestwić całą wieś.
Hucianie jednak szybko się wycofali, obawiając się odcięcia drogi odwrotu przez lasy. W zaistniałym pośpiechu nie było możliwości szukać w terenie zabitych. W domu rodzinnym zamordowany został jedynie upośledzony umysłowo Aleksander Król, pozostali uciekali w różne strony. Śmierć dopadała ich w okolicy, nie pod domem. Odszukanie zamordowanych możliwe byłoby po uspokojeniu się sytuacji i sprowadzeniu większych sił samoobrony, co jednak nigdy nie nastąpiło. Prawdopodobieństwo ataku na Hutę Stepańską było tak duże, że nie zdecydowano się na odległy, kilkunasto kilometrowy wypad. Rodziny również nie miały możliwości odszukać zamordowanych krewnych, którzy w efekcie zostali niepochowani.
POLOWANIE NA POLAKÓW
W czasie napadu rodziny Kleczajów rzuciły się do ucieczki, córka Józefa Kleczaja, Anna niosła na plecach córkę około 3 letnią, kiedy zatrzymały się w sadzie matka zobaczyła, że córka została zastrzelona, nie mając sił uciekać, zostawiła dziecko pod drzewem. Kleczaj Daniel z żoną i dwoma synami, znane jest imię tylko jednego Andrzeja, schowali się w dole do suszenia lnu, tam zostali zakłuci i tam też najprawdopodobniej zawaleni.
Jedynymi ofiarami zakopanymi na cmentarzu w Chołoniewiczach 29 marca byli Jan Gromek, jego córka z pierwszego małżeństwa Janina i córki nieślubne małe dziecko. Gromek ożeniony był z Janiną wdową po Franciszku Guzie, a ta wdowa miała kilku dorosłych synów. Jej synowie Jan i Władysław wrócili do Halinówki, zabrali zwłoki na dwukołowy wózek i pociągnęli na cmentarz prosto przez Chołoniewicze. Ludzie współczuli im, mówili „to obcy przyszli, a my niewinni śmierci”. Prosili żeby uważać, bo banderowcy są we wsi. Po zakopaniu zwłok, kawalerowie wrócili omijając Chołoniewicze. Przez które ze zwłokami jechali bez żadnych przeszkód. Wszystkich ofiar nocnego napadu było około 40 osób, w tej liczbie są i ofiary z sąsiedniego Zalesia, Zaułka i uciekinierzy z Głęboczka. Prawdopodobnie część zamordowanych została przywieziona do Huty Stepańskiej i tam pochowana. Osobiście nie znam żadnej wiarygodnej relacji na ten temat.
Na ziemię chołoniewicką wstąpił diabeł, rozpoczęło się polowanie na Polaków. Chwytani przez znajomych Ukraińców nie byli od razu zabijani, oni nie wiedzieli co mają robić, przyprowadzali więc Polaków do szkoły. Banderowcy przybyli z Małopolski Wschodniej, mordowali kogo złapali i gdzie popadło, nie mieli żadnych skrupułów. Niektórych Polaków miejscowi banderowcy wypuścili ze szkoły, niby że uciekli, innych zabito. Tych, którzy z potrzeby odważyli się wracać po pozostawioną żywność, wyłapywali i zabijali. Co nie powstrzymywało następnych przed podjęciem ryzyka, w Hucie nie było co jeść.
Naocznymi świadkami wydarzeń była rodzina Wacława Wesołego Czecha z Halinówki, po spaleniu ich gospodarstwa, koczująca do połowy maja w szkole. Ze względu na szwagra Ukraińca Piotra Lebiedziuka, banderowcy tolerowali ich pobyt. A przebywali tam do czasu aż znajomy Ukrainiec powiedział, że „we wsi dyskutują żeby wysiedlić was za wieś (na cmentarz)”, wtedy uciekli na Wyrobki koło Wyrki (więcej o rodzinie Wesołych przy Halinówce). Dziesięcioletni wtedy Henryk, który mi to wszystko opowiadał, widział jak na śmierć prowadzą kawalerów, jednego z synów Tokarskiego i Henryka Szczepkowskiego z Łades, sam pasł wtedy krowy. Zastrzelili ich kilkaset metrów od szkoły w zaroślach. Jego tata poszedł niezauważenie i przykrył ciała gałęziami. Żeby się nie narażać udawali, że o mordzie nic nie wiedzą i nic nie widzieli. Potem dwa dni padało, kiedy przestało padać, szło dwóch mężczyzn i zakopali ciała, zrobili krzyż z gałęzi dębu wiążąc go łykiem. Okazało się, że to przyszedł ojciec Henryka, Kacper Szczepkowski z Ludwikiem Bodo. Ten krzyż to był ostatni widok z Halinówki, który zapamiętał Henryk, ponieważ tej nocy uciekli.
/ Oskar Horoszkiewicz kopie dół pod krzyż w Chołoniewiczach
/ Stawiamy krzyż w Chołoniewiczach za Dworem Kerna
/ Dwór Kerna w Chołoniewiczach
/ praca przy krzyżu
TRUPY NA POLACH
Nie wszystkich od razu zakopano. Po polach leżały trupy, w okolicy nie było już żadnych żywych Polaków. Za dworem Kerna były doły, z których ludzie wydobywali piasek na swoje potrzeby i w nie zwożono ciała leżące w okolicy. Nie potrzeba było kopać, zwłoki wrzucano do gotowego dołu. Przysypywane cienką warstwą piasku, zwabiły lisy, które się do nich dokopywały i pożerały. Dziesięcioletnia Natalia Słuczyk ze swoim ojcem, przysypywała je na nowo kilkakrotnie, żeby uchronić od dzikich zwierząt. Zagłębienie po dołach pozostało do dziś, stoi tam całymi tygodniami na wiosnę woda, wysycha dopiero latem. Teren jest piaszczysty, a woda tylko w tym dole stoi.
W lipcu 2011 roku udało się nam Polakom postawić krzyż, odbyła się też uroczysta Msza święta i po 68 latach doczekali się Polacy swojego księdza, który ich pochował. Kilkadziesiąt metrów dalej była studnia dworska, banderowcy wrzucili do niej rodzinę Trusiewiczów i babcię Naumowiczową (patrz Chołoniewicze Studnia). Co się stało ze spalonymi w stodole Rokitów oddalonej o kilkaset metrów nie wiem, nikt z Polaków nie wie, a Ukraińcy nie chcą na ten temat rozmawiać, może się boją do dziś. Niewykluczone, że w zgliszczach zostali na zawsze.
/ Masza Św. przy Dole Śmierci w Chołoniewiczach
Janusz Horoszkiewicz
c.d.n